Recenzja filmu

Grace odeszła (2007)
Jim Strouse
John Cusack
Gracie Bednarczyk

Słowa nie do wypowiedzenia

Przez ostatnie lata do kin trafiały superprodukcje ukazujące losy superbohaterów zrobione przy pomocy oszałamiających, zawierających dech w piersiach efektów specjalnych. Z zachodu atakowali nas
Przez ostatnie lata do kin trafiały superprodukcje ukazujące losy superbohaterów zrobione przy pomocy oszałamiających, zawierających dech w piersiach efektów specjalnych. Z zachodu atakowali nas piraci, roboty, setki mężnych Spartanów czy też miłośnicy zwierząt przebrani za pająka bądź nietoperza. A wszystko po to, aby zajrzeć głęboko w nasze skromne portfele, odjechać i po latach wrócić z kolejną częścią „mega hitu” w celu zarobienia więcej niż poprzednio. Na szczęście zdarzają się wyjątki. Mam na myśli filmy, po których z kin można wynieść więcej niż zapchany żołądek popcornem i kaloryczną colą. Takim wyjątkiem jest film Jamesa C. Strouse’aGrace is gone”. Film ukazuję historię Stanleya Philippsa (John Cusack), który musi przekazać swoim córkom tragiczną informację na temat śmierci ich matki w Iraku. Mężczyzna boryka się z powiedzeniem im prawdy, więc zabiera dziewczynki w podróż. „Grace is gone” ukazuje jak życie potrafi być przewrotne, a słowa mogą nagle tracić znaczenie. Kiedy w ułamku sekundy przychodzi nam zmierzyć się z najcięższym i stanąć twarzą w twarz z okrutnym losem. Scenariusz skupia się głównie na relacjach ojca z córkami oraz trudnościach ze stratą najbliższej, ukochanej osoby. Mamy tu do czynienia z tęsknotą, żalem, a przede wszystkim z poszukiwaniem więzi, które być może kiedyś istniały, ale tylko się tliły jak mały ogień i czekały na wielki „pożar”. Ważnym elementem filmu, na którym warto zwrócić uwagę jest kapitalnie zagrana rola Johna Cusacka, który wzniósł się na wyżyny swojego talentu i udowodnił, że jeszcze nie odpadł z gry. Być może jest stworzony do roli spokojnego, melancholijnego człowieka i wcale nie trzeba go zamykać w hotelowym pokoju nr „1408”, aby coś nam pokazał. Inną zaletą filmu Jamesa C. Strouse’a jest refleksyjna muzyka skomponowana przez Clinta Eastwooda, który już wcześniej zasłynął z pracy nad ścieżką dźwiękową do takich filmów jak „Million Dollar Baby” czy „Mystic River”. Dzięki niej odczuwamy atmosferę spokoju i ukojenia, a dźwięk fortepianu pozwala nam wczuć się w rytm filmu i bardziej zagłębić się w jego sens. Warto również podkreślić, iż jest to debiut reżyserski Jamesa C. Strouse’a, a co za tym idzie (mam nadzieję) zapowiedz kariery filmowca nie szukającego echa w wielkim „hollywoodzkim” świecie. Jak samym filmem pokazał – nie tylko efektami wizualnym można podbić serca kinomanów, a komercja nie zawsze ma wielkie znaczenie. Strouse nie został doceniony za swoją produkcję. Może z tego powodu, iż nazwisko jego nie osiągnęło odpowiedniego statusu, a akademia filmowa czeka aż urośnie mu brzuszek i posiwieje broda. W dzisiejszych czasach trudno znaleźć dobre, ambitne kino, dzięki któremu możemy na własnej skórze przekonać się o brutalności życia bez oglądania krwi na ekranie. „Grace is gone” to spokojny, zmuszający do refleksji i zastanowienia film. Oglądając go przekonujemy się, że często nie doceniamy osób, które mamy obok siebie. Nie zauważamy tego co najważniejsze i doświadczamy na sobie, że tragedia potrafi jednoczyć, a prawda czasami jest najtrudniejsza do wypowiedzenia. James C. Strouse udowodnił, że niewielki wkład pieniędzy i reklamy w film może owocować sukcesem, co więcej reżyser pokazał, że ambitne nie znaczy gorsze... ambitne znaczy lepsze.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wolność, demokracja, bezpieczeństwo. Nie jest łatwo bronić tych haseł. Ale jeszcze gorzej jest, kiedy się... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones