Z bólem serca, bo uniwersum Obecności to jedno z moich ulubionych. Nie jest jednak dobrze, gdy w 80tej minucie chcesz już wyłączyć film.
Strasznie dużo głupich błędów, które z odrobiną chęci można było wyeliminować.
Opętany Maurice raz miota ludźmi z łatwością, a zaraz potem nie potrafi pokonać w walce wręcz małej dziewczynki.
Sam diabeł ma zagwozdkę, gdy zamknie się przed nim drzwi i założy deskę (może świętą, bo wiadomo - zakonną). A, i nie odnajdzie grupy dziewczynek, które przycupną za półścianką. Wiadomix, w piekle nie potrafią w chowanego.
Uczennice biegają po szkole, jak by zamurowano wszystkie drzwi wyjściowe.
No i Sophie. Jaka była jej rola poza tym, że uczestniczyła z Maurice w bardzo niekomfortowych scenach, zakrawających na instruktaż groomingu?
Irene, wcale nie była w filmie znaczącą postacią. Każdy inny bohater mógłby wybić się na jej tle, na postać główną.
Scena z czasopismami podciągnęła ocenę na 2, chociaż w sumie dla jej uroku, mogłam sobie po prostu obejrzeć trailer.